Nasi rodzice kolekcjonowali widokówki, znaczki pocztowe i proporczyki. My zbieraliśmy karteczki. Pewnego dnia, gdzieś w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, dzieci w całym kraju ogarnęło kolekcjonerskie szaleństwo, które pod względem rozmachu i zasięgu nie miało sobie równych aż do końca dekady. Na podwórkach i szkolnych korytarzach, jak Polska długa i szeroka, kwitł handel wymienny - z rąk do rąk przechodziły „Alladyny”, „Dalmatyńczyki” i inne papierowe cuda. Świat był prostszy… wystarczyły drobne na notesik i zgraja dzieciaków, z którymi można było się wymienić. To właśnie magia dzieciństwa w latach dziewięćdziesiątych.
Pierwsza karteczka… od tego wszystko się zaczynało. Moja, wyrwana z notesiku będącego nagrodą za czwórkę z dyktanda z języka polskiego, miała kształt prostokąta z jednym brzegiem wyciętym w falbankę. Przedstawiała pieska bawiącego się piłką. Tego rodzaju karteczki, jeszcze stosunkowo mało efektowne, pojawiły się na rynku jako pierwsze i stanowiły trzon prawie każdej późniejszej kolekcji. Z czasem zarówno kształty jak i tematyka obrazków ewaluowały - przemysł papierniczy szybko wyczuł koniunkturę i, aby zaspokoić najbardziej wyszukane dziecięce gusta, wypuścił na rynek karteczki w niezliczonej ilości kształtów, kolorów i motywów.
Wtedy dopiero rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Okazało się bowiem, że posiadając notesik z karteczkami, których nie ma nikt na podwórku czy w klasie, można było w błyskawicznym tempie rozbudować własną kolekcję. Obowiązywał swoisty taryfikator: zwykła karteczka za zwykłą, dwie lub trzy zwykłe za karteczkę „rzadką” oraz trzy karteczki za okładkę notesika. Nie dziwiły więc nikogo chmary dzieciaków zapuszczających się daleko od swoich podwórek i osiedli w poszukiwaniu papierowych białych kruków, pokonujących wielokilometrowe trasy, których strategiczne punkty przystankowe wyznaczały najbardziej odległe kioski i sklepy papiernicze. Kolekcjonerskiej pasji sprzyjała życzliwość pań sprzedawczyń, które bez najmniejszych oznak zniecierpliwienia prezentowały każdemu dziecku z osobna cały arsenał dostępnych notesików.
Pamiętam, jak sam po szkole wyruszałem na „karteczkowe łowy”, zabierając ze sobą egzemplarze na wymianę, bo oprócz realizacji celów nabywczych, często gęsto, owe wyprawy owocowały zawarciem intratnych transakcji, które dziś określilibyśmy mianem barteru. Karteczkowa moda sprzyjała nawiązywaniu kontaktów damsko-męskich oraz przełamywała podziały pomiędzy klasami, ulicami i osiedlami. Co ciekawe, dzieci tamtej dekady, całkowicie wyzbyte wstydu, który w realizowaniu kolekcjonerskiej pasji mógł stanowić jedynie przeszkodę, bez skrępowania podchodziły do siebie z pytaniem: „Zbierasz karteczki?”. Tak nawiązane kontakty biznesowe przeradzały się w zażarte negocjacje, które kształtowały silny charakter, rozwijały przedsiębiorczość, a niektórym pozwoliły nawet odkryć w sobie żyłkę naciągacza.
Zbieranie karteczek było hobby dostępnym dla każdego. Notesiki nie były drogie, choć w tamtych czasach dzieci nie dysponowały takimi zasobami finansowymi jak dzisiaj. Fundusze na wzbogacanie kolekcji wygospodarowywano więc eliminując czasowo z jadłospisu chipsy, oranżadę, gumy kulki, lody i wszelkiej maści rarytasy dostępne w szkolnym sklepiku. Myślę zresztą, że posiadacze owych przybytków najbardziej odczuli negatywną stronę kolekcjonerskiej mani, przejawiającą się nagłym spadkiem obrotów. Ci sprytniejsi wzbogacili ofertę sklepików o notesiki, przez co niektórzy rodzice i nauczyciele, którzy wyobrażali sobie, że młode pokolenie stoi przed dylematem wyboru pomiędzy słodką bułką a notesikiem, wysuwali zarzuty natury etycznej. Dla nas był to wybór oczywisty.
Wraz ze zwiększaniem się liczby karteczek pojawiały się natomiast problemy logistyczne związane z przechowywaniem, utrzymywaniem porządku i odpowiednią ekspozycją kolekcji. Najprostszym, a co za tym idzie najpopularniejszym rozwiązaniem okazało się wykorzystanie albumów fotograficznych, z których masowo usuwano rodzinne zdjęcia i zamiast nich wkładano najcenniejsze okazy. Karteczki na wymianę oraz te mniej reprezentacyjne przechowywano zazwyczaj w kopertach.
Kilka lat temu, robiąc porządki w swoim pokoju, znalazłem kilka takich albumów i kopert. Oddałem je sąsiadkom – siostrom z trzeciego piętra, które miały wtedy najwyżej dziesięć lat. Następnego dnia przed blokiem wlały się całe sterty papierowych obrazków. Nie zdziwiłem się. Cóż, to magia mojego dzieciństwa, nie ich.
Categories:
Gadżety
zbierałam ,ale nie bylam fanem tej głupiej mody..
co ciekawe do dzisiaj gdzieś jeszcze trzymam całą kolekcję karteczek..
żal wyrzucić?
Ja też trzymam :) Lubiłam się wymieniać, choć przyznam, że daleka byłam od krążenia po mieście w poszukiwaniu unikatów. Album i koperty zaliczyłam :)
Jeśli ktoś posiada takie karteczki, to chętnie się wymienię albo odkupię te, których mi brakuje do kolekcji. :)
Proszę o kontakt:
coala1986@wp.pl
Zamiast oddawać sąsiadkom, teraz można było by zarobić. Jestem kolekcjonerem takich karteczek i nie małe pieniądze teraz za nie płacę...pozdrawiam Autora wpisu ;)
Witam czy nadal pani kolekcjonuje takie karteczki bo ja mam ich bardzo dużo
W razie to tu mój email
wioleta_dobersztyn@onet.pl
Witam mam dużo na sprzedaż zapraszam wiolagg66@onet.pl